Preloader Image
e-Monki
<<< wstecz

Pożegnanie Prof. Marii Stawiszyńskiej


30 stycznia w Kościele Matki Boskiej Częstochowskiej i Św. Kazimierza w Mońkach, a następnie na cmentarzu w Suchowoli odbyły się uroczystości pogrzebowe Prof. Marii Stawiszyńskiej, emerytowanej nauczycielki geografii, wychowawczyni kilku pokoleń mieszkańców Moniek.

W czasie nauki w monieckim liceum miałem ten przywilej, że Pani Profesor była moją wychowawczynią, co zresztą bywało przedmiotem zazdrości uczniów z innych klas.

Pani Profesor Maria Stawiszyńska przyjechała do Moniek w 1972 roku. Opowiadała nam, że nigdy wcześniej tu nie była, nie miała tu też żadnej rodziny. Po skończeniu studiów na lubelskim Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej powiedziano jej wprost: jeśli chce dostać pracę w mieście, musi się zapisać do Partii. Nie zapisała się. „Za karę” dostała do wyboru pracę na Rzeszowszczyźnie lub Podlasiu. Opowiadała, że wzięła wtedy mapę Polski i zobaczyła, że w Mońkach jest stacja kolejowa. Pomyślała, że to dobry znak i wybrała właśnie to miasteczko.

Gdy zbierałem materiały do książki wspomnieniowej na 50-lecie monieckiego liceum, opowiedziała mi o swoich pierwszych wrażeniach z pobytu w powstających dopiero Moniek. "Na dworcu PKP zobaczyłam taksówkę, uznałam, że to dobry znak. Poprosiłam o kurs do liceum, nie wiedząc, że to kilka minut drogi piechotą. Kierowca spojrzał na mnie podejrzliwie, ale posłusznie zawiózł pod sam budynek szkoły. Pamiętam, że taksometr nawet nie zdążył drgnąć" – wspominała. Później każdy dzień przynosił kolejne zdziwienia. Że choć jest kawiarnia, to nikt do niej nie chodzi, bo kawę pije się tylko w domu. Że szerokie, asfaltowe ulice prowadzą prosto w pole. Że w ogóle nie ma starych budynków.

Miała zostać tu dwa lata, ostatecznie mieszkała przez 45 lat. "Po prostu Mońki mnie urzekły" – tłumaczyła w wywiadzie dla "Gazety Współczesnej" udzielonym z okazji 30-lecia swojej pracy w liceum.
Ona z kolei urzekała uczniów. Bezpośredniością, niezależnością, silnym charakterem, poczuciem humoru, oryginalnymi pomysłami. I niezapomnianymi, wręcz kultowymi obozami wędrownymi, które organizowała wraz ze swoją najwierniejszą Przyjaciółką Prof. Teresą Halicką. "Ja byłam od dyscypliny, a prof. Halicka od spraw przyjemniejszych, w tym od kuchni" – opowiadała mi po latach.

Z własnego doświadczenia wiedziałem, że ta dyscyplina nie była tak naprawdę Jej najważniejszą cechą. Od zawsze miała bowiem opinię nauczycielki szczególnie przyjaznej uczniom. Kiedyś na lekcji geografii powiedziała nam, że ma "hopla na punkcie Polski". I rzeczywiście, uczyła nas mądrego patriotyzmu. Takiego bez wielkich, bogoojczyźnianych haseł, bo do patosu miała zawsze dystans, ale w ramach którego każdy Jej uczeń musiał wiedzieć, iż najpiękniejszym miejscem na świecie są Tatry, Bieszczady czy Mazury.

Gdy trzeba było, był to też patriotyzm wartości. W 1980 r zaangażowała się w nauczycielską "Solidarność". Gdy w pierwszą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego licealiści demonstracyjnie przyszli ubrani na czarno, a sprawą zajęła się miejscowa milicja, Prof. Stawiszyńska odważnie stanęła w obronie uczniów.

Nasz rocznik przyszedł do liceum tuż po przemianach 1989 roku. Prof. Stawiszyńska zaangażowała się wtedy w moniecką działalność samorządową, ale nadal była przede wszystkim nauczycielką. Jeśli dziś miałbym wymienić pedagoga, który w największym stopniu wpłynął na moje życie, wskazałbym właśnie na Nią.
Czego mnie nauczyła? Całkiem nieźle geografii, ale wiele nazw rzek i znaczna część egzotycznych stolic, które musieliśmy wkuć na pamięć, już dawno wywietrzała z głowy. Zapomniałem też, jak z pamięci na czystej kartce rysuje się mapę Polski (prof. Stawiszyńska była chyba jedyną nauczycielką w kraju, która wymagała tej umiejętności do zaliczenia przedmiotu!).

Nie zapomniałem (a przynajmniej staram się nie zapominać) trzech ważnych rzeczy, których uczyła nie słowami, ale swoją życiową postawą. Po pierwsze, że trzeba mieć dystans (najlepiej ironiczny) do siebie i świata. Po drugie, że w życiowych wyborach warto być wiernym sobie, nawet jeśli innym to się nie podoba. Po trzecie, że trzeba stać po stronie tych, którzy mają rację, a nie tych, którzy mają władzę.
I choć za naszych czasów nie miała już tyle zapału, żeby urządzać (tak jak starszym rocznikom) nieustanne włóczęgi po Polsce i prowadziła nas częściej do monieckiego parku niż szlakami Tatr czy Bieszczadów, na zawsze pozostała Przewodnikiem.

Marcin Dzierżanowski







<<< wstecz